wtorek, 4 lutego 2020

AKT VIII
"Wyjazd do Werony"
Ostatnia sobota była jakby to powiedzieć, ostatnim naprawdę ciekawym dniem podczas naszego pobytu  tutaj. Pojechaliśmy bowiem do Werony, zwanej również drugim Rzymem. Tradycyjnie spędziliśmy w pociągu 2 godziny zanim dotarliśmy do tego pięknego miasta. Krótki spacerek po obrzeżach miasta i naszym oczom ukazała się piękna brama. Wywierała naprawdę spore wrażenie. 10 minut drogi pieszo i dotarliśmy do restauracji. nie zdziwiło nas to, gdyż była ok. 12.30 a zwiedzanie miasta na pusty żołądek to jak pisanie sprawdzianu z polskiego mając dysortografię. Zaskoczył nas jednak sam posiłek, gdyż dostaliśmy.... Pizze. Każdy zamówił jaką chciał i muszę przyznać, że pizza "salamino picante" była naprawdę pyszna, mmmmm... palce lizać. 


Skoro obowiązki były już za nami, mogliśmy zabrać się za dodatkowe czynności czyli: zwiedzanie. Spotkaliśmy się z przewodniczką przed wejściem do restauracji, dostaliśmy odbiorniki, słuchawki i mogliśmy zacząć naszą przygodę. Pani zaprowadziła nas do domu zamożnych mieszkańców tego miasta, którzy rządzili nim, mimo iż nie pochodzili z szlacheckiego rodu. Można by ich nawet nazwać psią rodziną, nic więcej wam jednak o nich nie powiem, niech ciekawscy sobie oszukają coś na własną rękę. Odwiedziliśmy dom słynnego Romea, by po chwili zawitać w progach domu pięknej Julii. Na "rynku" między budynkami należącymi do jej rodziny stała figura obrazująca nikogo innego jak ową Julię. Podobno ten, kto chwyci i potrzyma ją za pierś będzie miał niesamowite szczęście w miłości. Oddaliliśmy się od nieszczęśliwie zakochanych i udaliśmy się na zrekonstruowany most (oryginalny został zniszczony przez Niemców w Drugiej Wojnie Światowej) i tam zaparło nam dech w piersiach. Takich widoków, takiego krajobrazu jaki tam się ukazał nie widzieliśmy jeszcze nigdy w życiu. Coś wspaniałego, dodatkowo mgła dodawała wrażenie tajemniczości temu miejscu. Mógłbym tam stać godzinami i wpatrywać się w odległe wzgórza.

Ostatnim punktem naszej wycieczki była arena, potocznie i niewłaściwie nazywana koloseum. Jedna z niewielu oryginalnych zachowanych na terenie Włoch. W czasach swej świetności mogła pomieścić aż 50 tys. osób. Okazało się również, że wbrew powszechnemu przekonaniu, gladiator walczył na takiej arenie tylko ok 4-7 razy w przeciągu swojego życia, a walki gladiatorskie odbywały się średnio raz na pół roku. Następnym punktem naszego pobytu w tej miejscowości był czas na kupowanie pamiątek. Dostaliśmy 45 minut czasu wolnego i każdy wykorzystał go najlepiej jak potrafił. Następnie powrót do Reggio Emilii, ale tym razem droga trwała pół godziny dłużej, wszystko przez opóźnienia. Zaraz po przyjeździe udaliśmy się na kolację, zjedliśmy ją  i wróciliśmy do apartamentu. Tak oto minął nam cały dzień. Jak już wspomniałem, to był ostatni bardziej ciekawy dzień naszego wyjazdu. 

Tym razem serdecznie pozdrawiamy wszystkie osoby uczęszczające do naszej szkoły: uczące się, jak i nauczające. Życzymy zdrowia i pomyślności.          










sobota, 25 stycznia 2020

                                AKT VII Rimini i przeprosiny

   Tak jak jest napisane w tytule, chcielibyśmy na wstępie przeprosić naszą Panią Koordynatorkę za niezapowiedziany wyjazd do Rimini. Taka sytuacja się więcej nie powtórzy. Obiecujemy.

   Naszą wycieczkę zaczęliśmy o 8.44 wyjazdem z Reggio Emilia. Pogoda na nieszczęście nam nie dopisała, ponieważ gdy wychodziliśmy z apartamentu padał deszcz. Trasa trwała ponad dwie godziny a gdy dojechaliśmy pogoda również była dosyć nieprzyjemna. Deszcz może i nie padał ale było strasznie zimno i szaro. Miasto w którym trzy lata temu byłem na kolonii nie prezentowało się tak pięknie jak wtedy.

   Pierwszym miejscem do którego się udaliśmy była plaża, oraz molo. Niestety przez mgłę nie widzieliśmy za dużo morza, dodatkowo wiatr był strasznie zimny i mocny, ale tak to już jest nad morzem. Ciekawą niespodzianką dla nas było to, że znaleźliśmy 20 euro na molo, które później wydaliśmy na jedzenie.



  

   Po przejściu plaży i pozbieranie kilku muszli udaliśmy się do starego miasta w Rimini, które znałem całkiem dobrze. Gdy przechodziliśmy natknęliśmy się na Fontannę Czterech koni.
   W momencie dojścia do wyznaczonego miejsca od razu przywitał nas Łuk Augusta. Jest to najstarszy łuk triumfalny pochodzący z okresu Cesarstwa Rzymskiego. Następnie udaliśmy się na Piazza Tre Martiri, Gdzie znajdowała się wieża z dwoma zegarami. Jeden wskazywał normalną godzinę, a drugi miesiąc oraz znak zodiaku, który przynależał do danego okresu w roku. Idąc dalej drogą natknęliśmy się na Piazza Cavour, które jest również dosyć interesującym miejscem ze względu na to, że znajduje się na nim słynne na całe Rimini kino - Teatro Adriano. Idąc dalej dotarliśmy w końcu do Mostu Tyberiusza, który należy do najstarszych i najlepiej zachowanych antycznych mostów.





   Po przejściu przez Most Tyberiusza poczuliśmy się lekko głodni i udaliśmy się na jakiś konkretny posiłek. Po zjedzeniu ruszyliśmy w drogę powrotną na dworzec. Droga powrotna minęła całkiem szybko i zadowoleni z wyjazdu wróciliśmy do apartamentu cali i zdrowi.

              Dzisiaj pragniemy pozdrowić Panią Kożuch, naszą koordynatorkę oraz nauczycielkę angielskiego

Bartek i Łukasz








 

wtorek, 21 stycznia 2020

AKT  VI
Dzień w Bolonii i początek nowego tygodnia

Niedzielny ranek minął bez problemów. Mieliśmy wreszcie czas aby się wyspać. Ahhhhhhhh... Spanie do 10.00. Tak można żyć. Po wstaniu szybko się ogarnąć, zjeść i w drogę. Tego dnia troszkę mniejszy rozmach niż poprzednio. Tym razem przywitała nas Bolonia. Podróżujemy w tamtą stronę prawie codziennie więc uczucie było identyczne jak przy jeździe do pracy, w skrócie: SPAĆ....

Po dotarciu okazało się, że nie mamy przewodnika i to my (Bartek i ja) musimy oprowadzić całą grupę po atrakcjach tego jakże ślicznego miasta. Nie było tak źle jak się spodziewaliśmy. Prosta droga do placu z fontanną Neptuna i ta daam, pierwsza atrakcja zaliczona. Posąg robił wrażenie, był  majestatyczny i okazujący przepych baroku. Wręcz mówił do nas "to ja jestem panem tego miasta".

Zanim dotarliśmy do pobliskiej katedry, czekała nas mala niespodzianka, otóż zrobiliśmy sobie wszyscy grupowe zdjęcie z Myszką Mickey. Oczywiście we Włoszech nie ma nic za darmo, daliśmy mu mały, pieniężny podarek. Okazał się nie być wcale taki mały, gdyż Myszka złapała się na jego widok za głowę i zaczęła piszczeć z radości. Nie myślałem,ze aż tak się ucieszy.  Przez kolejne kilka minut próbowała zrozumieć co się właśnie stało. Pożegnaliśmy się z nią i poszliśmy we wcześniej ustalonym kierunku.

Katedra była śliczna. Stara, symetryczna, dumna i zbudowana  (podobno)  z odpadów i gruzów darowanych przez ludzi. Coś niesamowitego. Kolejne do podziwiania były słynne wieże Bolońskie. Kiedyś, za czasów świetności miasta było ich ok 200. Większość z nich została zbudowana na zlecenie znamienitych i bogatych ludzi którzy chcieli w ten sposób osławić swoje imię. Teraz jest ich (wież) tylko około 20. Szkoda. Najwyższa w mieście ma 492 schody. Nikomu nie chciało się tego sprawdzać. To był koniec zwiedzania. Nic więcej super ciekawego w Bolonii raczej nie ma. Dostaliśmy 2h czasu wolnego i każdy poszedł w swoją stronę.Wieczorem  czekała na nas niespodzianka. Nie poszliśmy do naszej restauracji na kolację, lecz panie zabrały nas do pizzeri prowadzonej przez polkę. To wspaniałe uczucie móc się wreszcie do kogoś odezwać w swoim ojczystym języku. Do kogoś kto nie jest Twoim kolegą ani opiekunem z erasmusa. Pizza była pyszna a i zastawa stołowa elegancka. Najlepsza kolacja jaką mieliśmy. Reszta wieczoru minęła spokojnie i bez żadnych komplikacji.

Następnego ranka przypomnieliśmy sobie jednak, że jesteśmy na praktykach a nie na wakacjach. Pobudka rano to była maskara. Chyba wszyscy byli niewyspani. Wróciła też poranna rutyna. Wstać, zjeść, pójść do pracy. Prawie jak tekst jednej z piosenek (pić, jeść, spać), nooooo... Prawie. Dzień w pracy minął na rozpakowywaniu nowej dostawy mebli i dekoracji domowych. Uwinęliśmy się z tym w miarę szybko i dostaliśmy kolejne zadanie. MMMMMM... Jak ja kocham odkurzanie sklepu. Normalnie miód na moje serce. Jakoś to przetrwaliśmy. Potem było tylko przyklejanie cen na nowy asortyment. Czas zleciał szybko i w mgnieniu oka znaleźliśmy się z powrotem w apartamencie.

Dzień dzisiejszy zaczął się dokładnie tak samo jak dzień poprzedni . Ta sama droga do pokonania, ten sam pociąg, nawet buty te same. Jednym słowem: nuda. W naszym zakładzie pracy/praktyk okazało się, że nie mają na za bardzo co dać do roboty. Skończyliśmy wszystkie ceny przyklejać na sklepie, poukładaliśmy wszystko ładnie na półkach i... nie mieliśmy co robić. Wysłano nas ostatecznie do magazynu gdzie znów przyklejaliśmy ceny. Powtórka z rozrywki. Zadanie to zajęło nam zbyt mało czasu i zostało półtorej godziny praktyk. Panie ulitowały się jednak nad nami i powiedziały, że skoro tak dobrze i szybko nam wszystko poszło to możemy iść do domu. Uwielbiam je heh. Dzień dobiegł spokojnie końca i nie możemy się już doczekać następnego poranka.

Pozdrawiamy serdecznie Panią bibliotekarkę, która zadbała o to, by czas wolny miło spłynął nam na lekturze.

Łukasz i Bartek                    

sobota, 18 stycznia 2020










Akt V

"Dobro popłaca, czyli o gołębiach i telefonach"


Wstawanie o 5.00 w dzień wolny jest niczym samobójstwo. Niby można, ale po co? My akurat wyboru nie mieliśmy, zaplanowanej wycieczki nie dało się ominąć. Zasymulowanie choroby lub szaleństwa nie wchodziło w  grę. Obudziliśmy się więc, umyli, zjedli jako takie śniadanie i wyszli z pokoju. Droga na dworzec minęła szybko, lecz w deszczu. Padało pierwszy raz odkąd przybyliśmy do tego jakże pięknego kraju. Na samym dworcu  zaczekaliśmy  15 minut i wsiedliśmy do  pociągu. Celem naszej podróży było Milano. Ahhhhh... Mniej więcej dwie godziny w jedną stronę to przecież marzenie każdego turysty. Żyć nie umierać. Wszyscy spali, jak jeden mąż.  Nic tylko powyciągać pieniądze z portfeli, znaczy co?! Kto to powiedział? Podróż minęła bez zakłóceń. 

Po dotarciu na dworzec centralny w Mediolanie naszym oczom ukazał się zapierający dech w piersiach widok. Monumentalne rozmiary i styl w jakim owy budynek jest zbudowany powodują, że człowiek czuje się niczym mała mrówka, lub  okruch rzucony na środek wielkiego pokoju. Coś niesamowitego.

Z dworca przeszliśmy prosto do dzielnicy Nuova. Charakteryzuje się ona nowoczesnymi i ekologicznymi budowlami, szczególnie drapaczami chmur. Najwyższy budynek w tej dzielnicy  i zarazem mieście mierzy ponad 220m . Bardzo ciekawa jest koncepcja połączenia nowoczesnych budowli razem z naturalnym pięknem natury (ogrody  i ścieżki do spacerowania). 

Następny w planie był zamek  Sforzów. Warowny, potężny i otoczony szeroką fosą. W takim to można by się bronić przed najeźdźcami. Dowiedzieliśmy się, że smoko-wąż jedzący małe dziecko był  symbolem rodu Sforzów, by potem stać się symbolem Mediolanu. 

Spacer 15 minut i nagle znaleźliśmy się pod piękną katedrą zbudowaną z prawie samego marmuru. Jedynie rzeźba na samym szczycie była z miedzi. Tutaj działo się najwięcej. Szybki obiad i dostaliśmy 2h czasu wolnego. Wraz z Oskarem błądziliśmy po okolicznych uliczkach i podziwialiśmy to iście  niesamowite miasto. Będąc  na rynku przed katedrą robiliśmy spokojnie zdjęcia.  Już, już miałem pozować na tle marmurowej konstrukcji, gdy nagle ni z tąd, ni z owąd podszedł  do mnie jakiś mężczyzna i wcisnął mi do ręki garść ziaren. Mniej podziewałem się jednak tego, co stało się potem. Chmara gołębi rzuciła się w jednym momencie. Ziarna trafiły również do mojej drugiej dłoni. Nie było części mojego ciała, które nie było zajmowane przez gołębie. Oskara spotkało to samo. Wszystko było by świetnie, gdyby nie fakt, że ten Pan domagał się zapłaty. Nie wiedzieliśmy jak zareagować. Skończyło się na tym, że  straciliśmy 10 euro. 

Powrót był wbrew pozorom szybszy niż podróż do tego miasta. Zjedliśmy kolację w Reggio Emilii i poszliśmy z chłopakami pospacerować. Wieczorne uroki miasta i te sprawy. Rozmawialiśmy między sobą i w pewnym momencie zauważyliśmy, jak pewnemu Azjacie wypada telefon z kieszeni. Zaczęliśmy go wołać i biec. Na jego szczęście nie zaczął uciekać na rowerze , tylko zatrzymał się i zapytał o co nam chodzi. Podaliśmy mu telefon, powiedzieliśmy co się stało  i usłyszeliśmy bardzo miłe słowa podziękowania.  Szczęściarz (nawet ryska nie powstała na jego smartfonie) odjechał w swoją  stronę, po chwili zatrzymał się i zawrócił  w naszą stronę. zatrzymał się przy nas, podziękował raz jeszcze i wręczył nam nie co innego jak 10 euro. To było naprawdę miłe z jego strony. Po tej sytuacji nikt z nas nie podważy słów "  dobro zawsze się zwraca". Tym pozytywnym akcentem kończymy dzisiejszy dzień. 

Pragniemy tym razem bardzo serdecznie pozdrowić wszystkich uczniów klasy II i z naszej szkoły. Samych luźnych lekcji życzą: Łukasz i Bartek.



                    

czwartek, 16 stycznia 2020

                                        Akt IV: Nieprzespana noc

Na wstępie pragnę podkreślić, że dzisiejszy post może być lekko "gorszy" od reszty ze względu na to, że piszę go o 1.00 gdyż Łukaszowi się zasnęło, a wolałem sprawdzić, czy jest, więc... Oto jest:

   Dzisiejszy ranek był najtrudniejszym w pierwszym tygodniu, ponieważ musieliśmy wyjść do pracy już o 6.00, aby zdążyć do pracy na nową dostawę towaru. Wszystkie osoby, które z nami pracowały spały w trakcie jazdy pociągiem. Nie byliśmy przygotowani na tak wczesną pobudkę. Gdy dotarliśmy do naszego miejsca pracy od razy przywitały nas kartony pełne nowych towarów, które mieliśmy rozpakować i złożyć w odpowiednie miejsce w sklepie.

   Mi i Łukaszowi przypadło rozpakowywanie świeczek. Uwinęliśmy się z tym dosyć szybko, biorąc pod uwagę problemy jakie sprawiły nam źle posortowane produkty na półkach. Gdy zgłosiliśmy się do pracownika sklepu, po paru minutach znalazł nam kolejne zadanie. Mieliśmy do rozpakowania jeszcze więcej kartonów na piętrze w trzech różnych miejscach w momencie gdy reszta naszej grupy po rozpakowaniu kilki pudeł miała przerwę w pomieszczeniu dla personelu. Po skończonym otwieraniu kartonów udaliśmy się do owego pokoju aby również odpocząć. Nie była nam jednak dana wystarczająco długa przerwa, gdyż po około pięciu minutach ten sam pracownik przychodzi do nas i mówi, że jest jeszcze jedno miejsce z pudłami do opróżnienia. Zakasaliśmy rękawy i zabraliśmy się do owego zlecenia. Na szczęście tym razem pomagała nam również reszta grupy, więc poszło o wiele szybciej. Z pełną satysfakcją zgłosiliśmy się po raz ostatni do tego mężczyzny z informacją, że skończyliśmy to, co nam zlecił. Nie zdziwiło nas to, że po chwili... A jakże by inaczej, znalazł nam kolejne zadanie! Dziewczyny z naszej grupy miały ponownie zająć się pakowaniem koców w folię, dwóch naszych kolegów miało za zadanie drukowanie i naklejanie cen na mniejsze produkty oraz wspomniane wcześniej koce, na koniec ja i Łukasz mieliśmy poodkurzać całe piętro. Na całe szczęście nie było tam za dużo do odkurzania, ale w momencie zakończenia sprzątania zauważyliśmy że lekko nagięły nam się godziny pracy. Całą szóstką udaliśmy się do kierowniczki sklepu aby to uzgodnić. Przeprosiła nas za całe nieporozumienie, ponieważ wydawało jej się, że mieliśmy pracować do 13.00.

   W pośpiechu opuściliśmy miejsce pracy żeby zdążyć na autobus. Niestety w momencie gdy tam przybyliśmy widzieliśmy jedynie tył naszego środka transportu. Musieliśmy zatem czekać około 10 minut na kolejny. Gdy dojechaliśmy do dworca biegiem dotarliśmy do peronu na którym stał akurat nasz pociąg. Wsiedliśmy do niego i odetchnęliśmy z ulgą, ponieważ baliśmy się, że i tym razem przybędziemy za późno. W czasie powrotu wszyscy oprócz mnie zasnęli. Ja nie chciałem spać. Byłem zbyt zasłuchany w muzykę w moich słuchawkach. Po dotarciu do Reggio Emilia na dworcu spotkaliśmy znajomego, który w tym momencie czekał na pociąg, który miał zawieźć do pracy. Tym razem w drodze do miejsca zamieszkania darowaliśmy sobie nawet przejście tam pieszo. Czekaliśmy na busa, który po lekkim opóźnieniu dostarczył nas niedaleko naszych apartamentów.

   Gdy weszliśmy do naszego pokoju, od razu przywitał nas zapach Spaghetti, które zrobił nasz współlokator. Od razu zabraliśmy się do jedzenia. Smakowało nam pomimo tego, że ów kolega wspomniał, że zrobił nieco za ostry sos. Gdy zjedliśmy w końcu mieliśmy czas na upragnioną drzemkę. Trwała ona do około 16.00, gdyż o tej porze mieliśmy iść z naszą koleżanką (którą zgodnie z obietnicą pozdrawiamy) na wyjście do fryzjera w sprawie jej wymarzonej fryzury. Mieliśmy robić za tłumaczy, więc nie mieliśmy nic przeciwko. Po uzgodnieniu wszystkich informacji i umówieniu jej kolejnej wizyty ruszyliśmy w poszukiwaniu bankomatu. Po wypłaceniu pieniędzy od razy wróciliśmy do apartamentu. Po powrocie każdy był już wyspany, za wyjątkiem mnie i Łukasza. W porównaniu do mojego kompana ja byłem całkowicie wyczerpany. Położyłem się na kanapie i zasnąłem. Obudziłem się dopiero po kolacji.

   Byłem na tyle wypoczęty, aby wytrzymać aż do teraz, więc z tego powodu ten post mógł się jeszcze pojawić.


                                                                            Tym razem pozdrawiamy wszystkich                                                                                     rodziców uczestników tego Erasmusa
                                                                                            Bartek i Łukasz

środa, 15 stycznia 2020

                                  Akt III: Luksusowy posiłek

   Dzisiejszego dnia nikt nie zaszczycił nas swoją obecnością, dlatego ranek zaczął się całkiem zwyczajnie. Po dotarciu do pracy powiedziano nam, abyśmy zaczekali w pokoju dla personelu. Po trzydziestu minutach poznaliśmy nową pracowniczkę, która na powitanie powiedziała nam, że "przerwa się skończyła" i żebyśmy za nią poszli, więc lekko niepewni podążyliśmy za nią. Po przyjściu do kas pracowniczka, którą poznaliśmy dzień wcześniej przeprosiła nas za to, że wczoraj puścili nas wcześniej z pracy, ponieważ mieli kontrolę.

    Naszym dzisiejszym zadaniem było... Naklejanie kart z cenami na produkty, które owej ceny nie mają. Chętnie zabraliśmy się do pracy, ale po chwili dostaliśmy jednak, że nie wszystkie produkty potrzebują tych kart, tylko te które mają jakieś inne oznaczenie, o którym nam wcześniej nie wspomniano. Zaczęliśmy więc spisywać te "poprawne" kody, Nasza praca nie trwała zbyt długo, ponieważ po jakimś czasie kierowniczka powiedziała nam, że jedyne rzeczy, które potrzebują karty z ceną to lustra na obu piętrach. W końcu po czterech godzinach zakończyliśmy naszą pracę i głodni wyszliśmy ze sklepu.

   Gdy czekaliśmy na dworcu na pociąg, stwierdziliśmy, że dobrym pomysłem będzie zjeść w KFC, które było zaraz obok dworca. Rozsiedliśmy się i zaczęliśmy zastanawiać się nad naszymi zamówieniami. Do momentu podejścia do lady myśleliśmy że "nie powinno być tutaj tak drogo"... Jakiż błąd... Był to najdroższy posiłek na jaki mogliśmy sobie pozwolić. W przeliczeniu na PLN całe zakupione jedzenie wyniosło nas ponad 300zł. PONAD 300ZŁ!!! No nic... Zaczęliśmy jeść. W pewnym momencie dziewczyna, która z nami pracowała i była z nami na posiłku zakaszlała, gwałtownie ruszyła ręką i rozlała całą swoją pepsi na podłogę, siebie, i kolegę który siedział obok niej. Sprzątacz, który zamiatał podłogę spojrzał na nasz stolik i po chwili wrócił z mopem. Zażenowani zaczęliśmy przepraszać go za "syf", który zostawiliśmy, ale on tylko się zaśmiał i zaczął to sprzątać, a gdy wychodziliśmy nawet nam pomachał. Po powrocie dalej myśleliśmy o cenie jaką zapłaciliśmy za posiłek w KFC i stwierdziliśmy, że więcej nie będziemy stołować w fast foodach we Włoszech.

Gry wróciliśmy z Łukaszem do apartamentu powitał nas nasz współlokator, który przygotował dla nas spaghetti, ale musieliśmy odmówić ze względu na nasze wcześniejsze objedzenie się w KFC. Reszta dnia minęła w standardowy sposób, czyli siedzieliśmy w salonie, graliśmy w karty i rozmawialiśmy o dzisiejszym dniu. Prawie wszyscy poszli spać i zostałem tylko ja z czterema osobami, które również nie mogą zasnąć.

                                                                      Z pozdrowieniami dla wszystkich czytelników
                                                                                            Bartek i Łukasz








wtorek, 14 stycznia 2020


Na wstępie chcieliśmy przeprosić za brak wczorajszego wpisu. Jest to spowodowane problemami technicznymi. Zażegnaliśmy je i wracamy do publikowania wpisów.

Akt II:
"Pierwszy dzień pracy"

Wszystko niby normalnie i w porządku, ale świadomość przymusu pójścia do pracy z samego rana rzeczywiście wysysa z człowieka wszystkie siły życiowe. Już nigdy nie będę narzekał na szkołę ;-).
Dzień jednak rozpoczął się bardzo pozytywnie. O 7.30 wbiła nam do pokoju koleżanka mówiąc:
- Nie chciałam budzić dziewczyn.
Na odpowiedź , że mogła spokojnie spać jeszcze 30 minut dłużej usłyszeliśmy to samo zdanie co na początku. Jak widać nie tylko my byliśmy zaspani. Moja kurtka została użyta jako kołdra tylko po to, aby po 5 minutach zostać rzuconą  na krzesło a jej ,,użytkowniczka" wróciła do swojego pokoju, mówiąc, że koleżanki można już obudzić. Ciekawe czy jutro sytuacja się powtórzy. 

Po utraceniu gościa zjedliśmy szybkie śniadanie, ogarnęliśmy się (poranna toaleta), ubrali i wybyliśmy na spotkanie nowej przygody. Droga ponad 60 km do Bolonii brzmi interesująco a robi się jeszcze ciekawiej gdy musimy tam dotrzeć sami... Bez żadnej opieki. Wyszliśmy z apartamentu o 8.10 by  trafić na dworzec i odjechać o 8.44. Stres  udzielał się wszystkim, co chwila padały pytania czy to na pewno ten pociąg i jak rozróżnimy na którym peronie wysiadamy. Udało nam się na szczęście zorientować, że za każdym razem maszynista podawał nazwę stacji na której się zatrzymywaliśmy.

Po pierwszych trudnościach i niepewnościach od razu nastąpiły kolejne, otóż wyszliśmy z dworca w Bolonii w zupełnie innym miejscu, niż w dniu kiedy oprowadzała nas tutorka. Przez kilka minut próbowaliśmy odnaleźć się w terenie tylko po to, aby zauważyć,że wyszliśmy z bocznego skrzydła budynku. Przez to prawie spóźniliśmy się na autobus do naszego miejsca pracy. Jazda ta też okazała się bardziej emocjonująca niż  najtrudniejszy sprawdzian z matematyki. Wszystko przez to,że pewna pani wprowadziła to autobusu psa (owczarka niemieckiego). Zostawiła go samego bez opieki obok nas, aby zająć miejsce w drugiej części środka transportu. Nie pomagał nawet fakt, iż zwierzak miał założony kaganiec. Wszyscy odetchnęliśmy z ulgą zaraz po dotarciu do przystanku docelowego. Jak dla mnie, tyle wrażeń to wystarczająco na tydzień a nie na jeden dzień. Była dopiero godzina 9.45.   


Sklep meblowy w którym pracujemy znajduje się na przeciwko przystanku (po drugiej stronie ulicy), więc chociaż tutaj stres był nam podarowany. Przekroczyliśmy próg sklepu i od razu czekała na nas kolejna niespodzianka. Szefowa która miała nam wszystko wytłumaczyć i "wdrożyć" nas do pełnoprawnego działania w sklepie była... Nieobecna! Pragnę zauważyć, że tylko ona potrafiła biegle porozumiewać się w języku angielskim. Zostaliśmy zdani na łaskę translatora i  jako takie umiejętności jednej z pracownic (znajomość oczywiści angielskiego). Nie mieliśmy także szklenia wstępnego, tylko od razu zostaliśmy zaciągnięci do roboty.  Wszyscy chłopacy rozcinali puste, kartonowe pudełka i zanosili je na magazyn, podczas gdy dziewczyny pakowały ręczniki w foliowe opakowania. Wszyscy pracownicy myśleli, że te czynności starczą nam na całe 5h praktyk, lecz my mieliśmy inne plany. Po półtorej godziny podeszliśmy do naszej "głównodowodzącej" mówiąc, że skończyliśmy pracę. Jej reakcja była rozbrajająca. Wytrzeszczyła oczy, lekko otwarła usta i nie wiedziała co powiedzieć. Chwila zastanowienia wystarczyła na znalezienie nam nowego zajęcia. Musieliśmyyyyy... Szukać produktów bez plakietek, spisywać ich kody i owe plakietki drukować. To zajęcie wystarczyło nam zaledwie na 30 minut pracy. Po tym czasie dostaliśmy informację, że to wszystko na dziś i możemy wracać do Reggio Emilii. Tak wyglądały nasze praktyki. Trzy godziny pracy z zaplanowanych pięciu. To jednak nie jest takie złe jak się wydaje. Powrót był o  wiele spokojniejszy i wróciliśmy bez jakichkolwiek problemów (biegu na prawie odjeżdżający pociąg nie wliczam). 


Resztę dnia spędziliśmy w apartamencie. Tylko wieczorem poszliśmy na kolację i małe zakupy, aby móc zjeść śniadanie następnego dnia.

Tym razem pozdrawiamy bardzo serdecznie Panią Dyrektor i Pana Krzysztofa. 

Powodzenia w szkole życzą Łukasz i Bartek.
















.