sobota, 18 stycznia 2020










Akt V

"Dobro popłaca, czyli o gołębiach i telefonach"


Wstawanie o 5.00 w dzień wolny jest niczym samobójstwo. Niby można, ale po co? My akurat wyboru nie mieliśmy, zaplanowanej wycieczki nie dało się ominąć. Zasymulowanie choroby lub szaleństwa nie wchodziło w  grę. Obudziliśmy się więc, umyli, zjedli jako takie śniadanie i wyszli z pokoju. Droga na dworzec minęła szybko, lecz w deszczu. Padało pierwszy raz odkąd przybyliśmy do tego jakże pięknego kraju. Na samym dworcu  zaczekaliśmy  15 minut i wsiedliśmy do  pociągu. Celem naszej podróży było Milano. Ahhhhh... Mniej więcej dwie godziny w jedną stronę to przecież marzenie każdego turysty. Żyć nie umierać. Wszyscy spali, jak jeden mąż.  Nic tylko powyciągać pieniądze z portfeli, znaczy co?! Kto to powiedział? Podróż minęła bez zakłóceń. 

Po dotarciu na dworzec centralny w Mediolanie naszym oczom ukazał się zapierający dech w piersiach widok. Monumentalne rozmiary i styl w jakim owy budynek jest zbudowany powodują, że człowiek czuje się niczym mała mrówka, lub  okruch rzucony na środek wielkiego pokoju. Coś niesamowitego.

Z dworca przeszliśmy prosto do dzielnicy Nuova. Charakteryzuje się ona nowoczesnymi i ekologicznymi budowlami, szczególnie drapaczami chmur. Najwyższy budynek w tej dzielnicy  i zarazem mieście mierzy ponad 220m . Bardzo ciekawa jest koncepcja połączenia nowoczesnych budowli razem z naturalnym pięknem natury (ogrody  i ścieżki do spacerowania). 

Następny w planie był zamek  Sforzów. Warowny, potężny i otoczony szeroką fosą. W takim to można by się bronić przed najeźdźcami. Dowiedzieliśmy się, że smoko-wąż jedzący małe dziecko był  symbolem rodu Sforzów, by potem stać się symbolem Mediolanu. 

Spacer 15 minut i nagle znaleźliśmy się pod piękną katedrą zbudowaną z prawie samego marmuru. Jedynie rzeźba na samym szczycie była z miedzi. Tutaj działo się najwięcej. Szybki obiad i dostaliśmy 2h czasu wolnego. Wraz z Oskarem błądziliśmy po okolicznych uliczkach i podziwialiśmy to iście  niesamowite miasto. Będąc  na rynku przed katedrą robiliśmy spokojnie zdjęcia.  Już, już miałem pozować na tle marmurowej konstrukcji, gdy nagle ni z tąd, ni z owąd podszedł  do mnie jakiś mężczyzna i wcisnął mi do ręki garść ziaren. Mniej podziewałem się jednak tego, co stało się potem. Chmara gołębi rzuciła się w jednym momencie. Ziarna trafiły również do mojej drugiej dłoni. Nie było części mojego ciała, które nie było zajmowane przez gołębie. Oskara spotkało to samo. Wszystko było by świetnie, gdyby nie fakt, że ten Pan domagał się zapłaty. Nie wiedzieliśmy jak zareagować. Skończyło się na tym, że  straciliśmy 10 euro. 

Powrót był wbrew pozorom szybszy niż podróż do tego miasta. Zjedliśmy kolację w Reggio Emilii i poszliśmy z chłopakami pospacerować. Wieczorne uroki miasta i te sprawy. Rozmawialiśmy między sobą i w pewnym momencie zauważyliśmy, jak pewnemu Azjacie wypada telefon z kieszeni. Zaczęliśmy go wołać i biec. Na jego szczęście nie zaczął uciekać na rowerze , tylko zatrzymał się i zapytał o co nam chodzi. Podaliśmy mu telefon, powiedzieliśmy co się stało  i usłyszeliśmy bardzo miłe słowa podziękowania.  Szczęściarz (nawet ryska nie powstała na jego smartfonie) odjechał w swoją  stronę, po chwili zatrzymał się i zawrócił  w naszą stronę. zatrzymał się przy nas, podziękował raz jeszcze i wręczył nam nie co innego jak 10 euro. To było naprawdę miłe z jego strony. Po tej sytuacji nikt z nas nie podważy słów "  dobro zawsze się zwraca". Tym pozytywnym akcentem kończymy dzisiejszy dzień. 

Pragniemy tym razem bardzo serdecznie pozdrowić wszystkich uczniów klasy II i z naszej szkoły. Samych luźnych lekcji życzą: Łukasz i Bartek.



                    

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz